Wyszedłem po słońce. Sprawa Emila Barchańskiego.
Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niechaj będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie… – Józef Cyrankiewicz
Jest 10 lutego 1982 roku. Trzy miesiące wcześniej został wprowadzony stan wojenny. Już w pierwszych dniach „towarzysz generał” miał na rękach krew dziewięciu zabitych i kilkudziesięciu rannych. Wprowadzono godzinę milicyjną. Kontrolowano przechodniów. Niektóre zawody zmilitaryzowano. W kraju zapanowała przemoc. Młodzi ludzie sprzeciwiali się takiej sytuacji. Chcieli walczyć o wolność. Tak jak ich autorytety czterdzieści lat wcześniej.
Żoliborz. Późne popołudnie. Słońce chowa się za horyzontem. Powietrze ma gorzki, metaliczny smak. Najbardziej zabiegani Warszawiacy jeszcze nie rozebrali choinek. Niebo wygląda jak nabazgrane kolorowymi flamastrami przez przedszkolaka. Przystanek autobusowy. Maluje się jak z prac Warhola. Kolorowy – ozdobiony plakatami. Na jednym znajduje się informacja o koncercie „Bajmu”. Inny przedstawia zapowiedź „Vabanku”. Jeden jest zniszczony. Zdrapany, jakby dopadł go co najmniej dziki kot. Chwali polskich rządzących i ustrój socjalistyczny. Widocznie spotkał się z jakimś gniewnym opozycjonistą. Kilka metrów dalej znajduje się sklep. Kręci się tam grupa młodzieńców. Chłopcy z placu broni z północnej Warszawy. Wśród nich lider, Artur Nieszczerzewicz „Prut”, uczeń szkoły muzycznej im. Fryderyka Chopina. Emil Barchański „Janek” z liceum im. Mikołaja Reja, Marek Marciniak „Lis” z technikum ogrodniczego, „Kowal”, „Opty” oraz dwóch innych kolegów. Na twarzach maluje się zniecierpliwienie i adrenalina. W głowach walczą ze sobą myśli jak atomy w cząsteczce. Nie rozmawiają. Czekają na zmierzch.
Mały Sabotaż
Godzina 17:30. Rozpoczyna się akcja „Cokół”. Chłopcy ruszają w kierunku pomnika Feliksa Dzierżyńskiego – symbolu terroru komunistycznego. Stoi on w ruchliwym miejscu. Obok znajduje się ratusz, a trochę dalej – pałac Mostowskich, w którym mieści się siedziba stołecznej milicji i Służby Bezpieczeństwa. Koło monumentu często przechadzają się patrole. Mimo młodego wieku, spiskowcy są opanowani i dokładnie trzymają się planu. Pewnym krokiem przekraczają ulicę. Barchański jako obserwator zatrzymuje się trochę dalej. „Prut” ozdabia swoje ramię biało-czerwoną opaską. Na głowę ubiera kominiarkę. To znak dla reszty. „Lis” spod kurtki wyciąga słoiki z farbami w narodowych barwach. Pewnym ruchem ciska w pomnik. Za nim podąża reszta. Opróżniają kieszenie. Ich zawartość to butelki po „Ptysiu”. Zamiast soku benzyna.
Niczym z Hollywood
W tej chwili ulicą rusza autobus. Oznacza to odcięcie drogi ucieczki. Nieszczerzewicz z kartonowego pudełka wyciąga koktajl Mołotowa oraz rewolwer. Pistolet ukradł ojcu. Jego prawa dłoń wznosi się. Celuje prosto w kierowcę. „Jelcz” z piskiem opon zatrzymuje się. W lewej ręce pojawia granat. Niedługo myśląc rzuca nim w pomnik. Dzierżyński płonie w biało-czerwonych barwach. Pirotechniczny pokaz ogląda grupa zdumionych gapiów. Samochody zatrzymują się. Za sabotażystami ustawia się kordon rozjuszonych milicjantów.
Rozpraszają się mając za plecami barwną łunę. Największą grupę funkcjonariuszy gromadzi za sobą „Prut”. Niezorientowany wpada na milicyjnego poloneza. Wykorzystując zaskoczenie jego pasażerów, błyskawicznie się odbija i biegnie dalej. Dla spowolnienia pościgu rzuca za siebie jeszcze jeden koktajl. Ostatecznie udaje mu się uciec, podobnie jak innym chłopcom – z wyjątkiem jednego.
Marciniak próbując przeskoczyć płot zostaje przygwożdżony do ściany. Na szczęście sprawny kierowca w porę wciska hamulec. Chłopiec póki co kończy bez ran. Przed nim jednak najgorsze – przesłuchanie. Kilka godzin później brutalnie przesłuchiwany Marciniak przyznaje się do udziału w akcji, ale podaje tylko pseudonimy towarzyszy.
Emil i Artur wpadają do mieszkania tego pierwszego w bloku przy ul. Bonifraterskiej. Matka zauważa zmęczenie chłopców. Starają się ukryć podekscytowanie. Krystyna Barchańska wie, że syn wspomaga działania antyrządowe. Nie spodziewa się jednak, co przed chwilą miało miejsce w centrum Żoliborza.
Matka Emila po latach tak wspominała powrót chłopców z tej akcji:
„Byli mokrzy, spoceni po biegu, ale szczęśliwi. Opowiadali o tej akcji tak, jakby im się zdarzyło coś cudownego. Nie przestrzegałam ich, o nic nie prosiłam, nie mówiłam: „Co wyście zrobili!”. Zaakceptowałam to, co się stało. Byłam pod wrażeniem. I bardzo mi zaimponowała ich odwaga. Byłam z nich dumna. Nie było we mnie macierzyńskiej pedagogicznej reakcji” – opowiadała Małgorzacie Winkler-Pogodzie, Krystyna Barchańska.
Janek
Emil Piotr Barchański. Urodzony 6 czerwca 1965 roku. W trakcie akcji „Cokół” ma szesnaście lat. Włosy krótko ścięte, proste. Lekka czarna, grzywka. Duże brwi. Smutny wyraz twarzy. Uczeń warszawskiego liceum imienia Reja. Autor pisma satyryczno-politycznego „Kabel”.
„Czytałam też notatki Emila […] To z nich się dowiedziałam, że chciał być reżyserem, żeby opowiadać historie zwykłych ludzi. Że interesował się historią i uwielbiał Gintrowskiego, i Kaczmarskiego” – wspominała w wywiadzie dla „Pamięci.pl” scenarzystka i reżyser Małgorzata Imielska.
Wstępując do szkoły Emil od razu zaangażował się w działalność antyrządową. Nie ograniczył się do noszenia oporników i czarnych ubrań, ani nawet do kolportażu bibuły, czy malowania haseł. W 1981 założył szkolny kabaret „Wywrotowiec”. 13 grudnia 1981 – po wprowadzeniu stanu wojennego zaczął prowadzić działalność konspiracyjną w grupie „Piłsudczycy”. Ich celem było organizowanie akcji bezpośrednich. Jeden z najbardziej śmiałych pomysłów zakładał obrzucenie koktajlami Mołotowa gmachu Komitetu Centralnego PZPR, do czego w końcu nie doszło. Na wzór AK młodzi spiskowcy posługiwali się tylko pseudonimami.
Organizacja akcji „Cokół” również nie odbiegała od największych sabotaży Armii Krajowej.
Marciniak z Nieszczerzewiczem przez pewien czas porozumiewali się za pomocą karteczek przylepianych pod spód ławek w kościele św. Anny. Inną formą kontaktów między nimi była tajna korespondencja umieszczana w pudełkach od zapałek, ukrywanych w katedrze św. Jana. 8 lutego, w ramach przygotowań, kilku chłopców pod okiem „Pruta” trenowało nad Wisłą rzucanie do celu. 9 lutego – dzień przed akcją – przeprowadzili rozpoznanie terenu na pl. Dzierżyńskiego.
Młodzi przeciwko komunie
„Niestety, niedługo mogłem podejmować wraz z innymi te usilne próby. Wpadłem w sidła najzwyklejszego prowokatora, rzec by można – agenta Służby Bezpieczeństwa” – zapisał Emil w swoim pamiętniku.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rozpoczyna zaognione śledztwo. Akcja była przecież upokorzeniem dla SB i milicji, musiała więc wywołać furię „góry”. Nie dość, że nie udało się zapobiec zamachowi, to prawie wszyscy sprawcy uciekli. Wydarzenie ma miejsce w pierwszych miesiącach stanu wojennego, co dodatkowo potęguje wzburzenie. Dodatkowo zaledwie tydzień po akcji w szamotaninie ginie sierżant Milicji Obywatelskiej Zdzisław Koras.
Zostaje zastrzelony w tramwaju przez grupę innych konspiratorów. Nie byli oni powiązani z „Piłsudczykami”, jednak służby zaczynają łączyć obie sprawy. Przyjęta zostaje hipoteza, że wykryto wielką organizację młodzieżową. O śledztwie, na bieżąco informowani są generał Jaruzelski oraz generał Kiszczak. Do śledztwa zaangażowano aż trzy wydziały Komendy Stołecznej MO. Do tego funkcjonariuszy Wydziału Kryminalnego Komendy Dzielnicowej Warszawa-Śródmieście. Nie omieszkano wykorzystać tajnych współpracowników, których personaliów do dziś nie udało się rozszyfrować.
Zdrajca
Wydawać się mogło, że nic nie grozi „Piłsudczykom”. Przecież Marciniak podał jedynie pseudonimy. Jednak do siedziby SB trafia tajemniczy donos. 3 marca 1982 roku odnotowano „znaczący postęp w sprawie”. Tego samego dnia Emil wraz z kolegą Szymonem Pochwalskim zostają zatrzymani w nielegalnej drukarni. Do dziś nie wiadomo kto wydał chłopców.
Tortury
„Wnoszę o przesłuchanie i zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego zatrzymania wobec nieletniego Emila Barchańskiego, podejrzanego o to, że w miesiącu lutym i marcu 1982 roku w Warszawie, w czasie obowiązującego stanu wojennego, sporządzał w celu rozpowszechniania nielegalne wydawnictwa. W dniu 10 lutego 1982 roku w Warszawie, wspólnie i w porozumieniu z innymi dokonał znieważenia pomnika Feliksa Dzierżyńskiego” – napisał major Witosławski z warszawskiej MO.
Emil trafia na kilka dni do pałacu Mostowskich. Takie działanie jest bezprawne. Zostaje poddany brutalnym przesłuchaniom. Jest bity. Z początku gra „cwaniaka”. Dogaduje milicjantom. Przedrzeźnia ich. Z czasem mięknie. Ma liczne ślady na rękach, tułowiu. Włosy potargane. Załzawione policzki. Powieki wysuszone, nie są wstanie produkować łez. Szantażują go.
– Mów, kurwa albo skończysz jak ten skurwysyn Pyjas z Krakowa! – wykrzykuje milicjant uderzając szesnastolatka w brzuch. – Albo jak te chuje z „Wujka”.
Chłopak nie odzywa się. Po policzku spływa samotna łza.
Rozumiesz? – pyta milicjant.
Emil kiwa głową.
W ten sposób Barchański opisał „śledztwo” w swoim pamiętniku:
„Przede mną stoi sześciu drabów – każdy pod krawatem. Łapy jak moja twarz, metr osiemdziesiąt wzrostu, bili jak popadło. Każdy z nich chciał uderzyć. Kopali w żołądek. Ciągłe obelgi – obrażali wszystko, co mogło być dla mnie ważne. Jeden w śmiechu wpadł w szał i bił aż upadnę. W twarz nie kopali, bo to zostawia ślady. Potem do następnego pokoju. Tu miało się rozpocząć właściwie przesłuchanie. Upadałem często, bili inni, ale za to samo. Za to, że mam szesnaście lat, za to że jestem chudy jak szkapa oświęcimska, że uciekałem i wreszcie za to, że jestem za grzeczny.
Bili też za to, że robię bałagan w pokoju, w którym oni pracują, że ściągam dywan – bili bo chcieli”.
W końcu Emil podaje pseudonimy Marciniaka (już zatrzymanego) i Nieszczerzewicza. Wymienił ponadto nazwisko Tomasza Sokolewicza („Halnego”), starszego kolegi z Reja, którego – zgodnie z nachalną sugestią przesłuchujących go – określił w końcu jako inspiratora akcji „Cokół”. „Halny” błyskawicznie, bo jeszcze 3 marca, został zatrzymany. W czasie trudnego śledztwa nie przyznał się do winy. Ostatecznie pod koniec czerwca 1982 roku wyszedł z więzienia.
„Tamte czasy były straszne, ale jak się pomyśli, że ówczesna władza walczyła z dziećmi, to robi się jeszcze straszniej” – powiedziała Małgorzata Imielska.
Wyrok
Po kilku dniach przesłuchań i bicia zostaje przeniesiony do Zakładu Poprawczego dla Nieletnich na Okęciu. Barchański miał być pierwotnie sądzony przed trybunałem wojskowym w trybie doraźnym, ale z powodu niepełnoletności trafia ostatecznie pod jurysdykcję sądu cywilnego. Jednodniowa rozprawa odbyła się 17 marca przy drzwiach zamkniętych. Sąd określił podpalenie pomnika jako akt polityczny, a nie chuligański, i skazał chłopca na dwa lata więzienia w zawieszeniu, dodatkowo ustalając nad nim dozór kuratora. Dzień po ogłoszeniu wyroku Barchański opuszcza zakład poprawczy i wraca do domu.
– Synu… – mówi matka widząca syna pierwszy raz od momentu zatrzymania.
Emil rzuca się matce w ramiona. Nic nie mówią. Zaczynają płakać. Na rękaw Krystyny wraz ze łzami spływa bunt i niezrozumienie młodego człowieka na otaczający go świat. Matczyny sweter, doświadczony wieloma historiami wsiąka słony sprzeciw.
Brutalne przesłuchania to nie koniec koszmaru rodziny Barchańskich. Poinformowano ich, że Emil zostanie w najbliższym czasie raz jeszcze wezwany na przesłuchanie do pałacu Mostowskich, w związku ze sprawą Marciniaka i Sokolewicza. Tym razem w charakterze świadka.
– Mamy nadzieję, że pozostaniesz przy swoich zeznaniach – mówi milicjant. – Jeśli nie, różnie może się to skończyć.
– Co to znaczy? – pyta zaniepokojony Emil.
– Wiesz, wypadki chodzą po ludziach – odpowiada zachrypniętym głosem milicjant. – Możesz na przykład wypaść z okna, wpaść pod samochód, utopić się. Oczywiście hipotetycznie.
– To groźby! – krzyczy chłopak wstając.
– To ostrzeżenia, co może się stać jeśli nie będziesz posłuszny. Wszyscy jednak wiemy, że jest inteligentnym chłopcem i wybierzesz słusznie. – mówi funkcjonariusz, próbując zastraszyć licealistę.
Emil się nie boi
Barchański nie daje się zastraszyć. Na początku maja 1982 roku bierze udział w demonstracjach antyrządowych. Parę dni później otrzymuje wezwanie do stawienia się w sądzie jako świadek w sprawie Marciniaka i Sokolewicza. Na rozprawę przychodzi wraz z matką, na palcu ma pierścionek zrobiony z opornika i podobiznę Matki Boskiej w klapie marynarki. Jest 17 maja 1982 roku. Na procesie, tym razem otwartym dla publiczności, pojawili się dziennikarze, uczniowie i nauczyciele z Reja oraz sporo ludzi związanych z opozycją.
Emil tak jak planował, odwołuje wszystkie swoje dotychczasowe zeznania; przekonuje, że zostały one wymuszone szantażem i biciem. Odgraża się, że będzie nagłaśniał metody śledcze SB. Deklaruje, że jest w stanie zidentyfikować funkcjonariuszy, którzy go bili.
„Ci panowie, kiedy biją, nie przedstawiają się, ale jestem gotów w każdej chwili ich rozpoznać” – stwierdza, wywołując poruszenie na sali. W ten sposób rozwściecza MSW.
Zeznania, podpalenie pomnika, do tego zabójstwo sierżanta MO Zdzisława Karosa. Grozi to ogromną kompromitacją. Nie mogą do tego dopuścić.
Plaża
Dwa tygodnie później. Jest 3 czerwca. Emil wraz z sąsiadem, Hubertem Iwanowskim udaje się na odludną plażę. Nie ma jednak zamiaru dotknąć rzeki. Tym bardziej pływać. Od dziecka czuje strach do wody. Jest astmatykiem.
„Wyszedłem po słońce” – taką informacje zostawia matce na kuchennym blacie.
Zwłoki chłopca dwa dni później zostają wyłowione z Wisły.
Co się stało nad brzegiem? Mamy tylko zeznania Iwanowskiego, które często zmieniał. Na początku przekonywał, że z Emilem stali po przeciwnych stronach rzeki. Wtedy przyjechał samochód, a w nim dwie osoby. Emil do nich wyszedł, w samych szortach i sandałach. Po kilku dniach nie wspominał już o tajemniczym samochodzie. Zaczął przekonywać, że Emil wskoczył do wody próbując ratować tonącego psa. Potem przypomniał sobie, że późnym popołudniem Emil chwycił długi kij i oświadczył, że spróbuje piaszczystymi łachami dostać się na drugi brzeg Wisły, kierując się w stronę Wilanowa. Iwanowski odwodził go od tego pomysłu, ale Emil poszedł i zniknął mu z oczu, ukryty za krzakami. Niedługo student zmienił i tę wersję, sugerując, że chłopak wszedł na łachy, pragnąc ratować topiącego się psa. Iwanowski raz mówił, że towarzyszył koledze, innym razem twierdził, że siedział na brzegu, czytając lekturę. Niezmiennie przekonywał przy tym, że obaj poszli nad rzekę w rejonie Wału Miedzeszyńskiego na wysokości Błot.
Nieszczęśliwy Topielec
Prokuratura oficjalnie umarza śledztwo jesienią 1982 roku. Podtrzymuje wersję o nieszczęśliwym utonięciu. Jednak cała sprawa budzi mnóstwo wątpliwości. Jakim cudem człowiek, który podczas wakacji nad morzem bał się wejść do wody, mógł się utopić?
Czy Emil sam wydał na siebie wyrok śmierci? W pewnym sensie tak. Odgrażał się funkcjonariuszom. Było to odważne, ale bezmyślne zachowanie. W jego relacji oprawcy to bezduszne kanalie. Nowe UB lub Gestapo. Wystąpienie w sądzie odbiło się szerokim echem w komentarzach Radia Wolna Europa i prasy podziemnej. W MSW te słowa mogły wywołać poruszenie, obawy i pragnienie uciszenia niewygodnego młodzieńca czy też zemsty za jego groźby.
Domniemana jest wersja, że jeden z przełożonych mógł rozkazać, aby nastraszyć licealistę. Milicjanci przesadzili, a ciało wrzucili do rzeki. A może chciano go tylko nastraszyć, zmuszając do wejścia do zimnej rzeki, co zakończyło się utonięciem chłopca, który mógł dostać w wodzie skurczu oskrzeli i ataku astmy?
Po 30 latach Krystyna Barchańska dowiedziała się, że „prokurator z IPN znalazł teczkę Huberta Iwanowskiego”.
„Jako znający języki obce student handlu zagranicznego był w sferze zainteresowania WSI. Iwanowski dostał zadanie, aby zaprzyjaźnić się z Emilem. Wynajął mieszkanie po sąsiedzku, w którym zamieszkał z żoną, małym dzieckiem i psem. Emilowi bardzo zaimponowało, że zaprzyjaźnił się z nim 22-letni student. Uważał, że Iwanowski jest bardzo inteligentny i doskonale zorientowany politycznie” – wspominała w rozmowie z PAP w 2018 roku.
25 maja 2020 roku zmarła matka licealisty. Pani Krystyna do końca wałczyła o prawdę i sprawiedliwość. Chciała wyroku dla oprawców. Nawet nie zdążyła odpowiedzieć na wiadomość pozostawioną na blacie przez syna.
– Zabili go – mówiła matka. – Zabili mi syna.
Jeśli przyjmiemy wersję, że Emil został zamordowany, możemy go uznać za najmłodszą ofiarę stanu wojennego. W trakcie incydentu nad Wisłą miał niespełna siedemnaście lat…
Mikołaj Krzeptoń