Publicystyka

Szeptucha

Babki od przestrachu. Znachorki. Szeptuchy. Od lat leczą w niezrozumiały sposób. Jedni uważają, że to moce Boże. Inni, że to Szatan. Grzech przeciwko przykazaniom. Nie jesteśmy w stanie wyjaśnić tego nauką. Do tej pory na wsiach można spotkać babkę, która uleczy za pomocą cichych modlitw i rytuałów. Spotkałam się z jedną z nich. Poruszyłam temat, o którym się nie mówi. Słuchałam. Poznawałam.

Babka od przestrachu

Mały dom na końcu wsi. Stara drewniana chatka. Coraz ciężej takie znaleźć. Pies na łańcuchu. Szczeka, dopóki nie wejdę na podwórze. Skoro wchodzę, znaczy, że jestem swoja. Popękany chodnik. Wejście do domu od strony obejścia. Kurze odchody, które swobodnie omijam. Pęknięta szyba w oknie. Figurka Maryi na parapecie. Wiązanka poświęcona na Matki Bożej Siewnej. Naciśnięty dzwonek do drzwi. Starszy mężczyzna otwiera i dopytuje, do kogo przyszłam. Pytam czy jest babka. Potakuje i każe mi wejść.

80-letnia kobieta wstaje, gdy wchodzę do małego pokoju połączonego z kuchnią. Pyta, co może dla mnie zrobić. Kot spokojnie śpi na drewnianej ławce. Odpowiadam, że chciałabym porozmawiać o takich kobietach jak ona. Z początku chce odmówić, ale uspokajam ją. Nie chcę jej danych osobowych. Chcę usłyszeć tylko to, co może mi powiedzieć. Każe mi usiąść na metalowym taborecie.

Słowo Boże

Kobieta natychmiast zaznacza, że nie powie mi wszystkiego. Nie może. Kiwam ze zrozumieniem głową. Przez chwilę opowiada o rodzinie. Dwunastka wnuków, dwudziestka prawnuków, praprawnuk w drodze. Mówi, że zdrowie już nie to, co kiedyś. Częściowy paraliż twarzy. Niedowład lewej ręki. Nogi, którymi ledwie powłóczy. Kot wciąż spokojnie śpi na ławce, gdy zaczyna opowieść.

Wszystkiego ci nie powiem, bo nie mogę. Ja to też wszystkiego nie wiem. Nawet nie chcę wiedzieć. Młoda byłam, jak się uczyłam. Przemawiania nauczyła mnie mama. Ja przemawiam po rusku, bo ona tak przemawiała i tak mnie nauczyła. Tam są słowa Boże. Nie, że tam jakieś zaklęcia, tylko słowa Boże. Nie zaklinam, jak to ludzie niektórzy mówią. Przemawia się przez trzy dni, przez dziewięć dni, a czasem pomoże za jednym razem. To już od człowieka zależy.

Przerywa na chwilę. Kaszle głośno. Kot zeskakuje z ławki i kładzie się na piecu kaflowym. Babka wyciera oślinione usta. Unosi na mnie wzrok.

Nie musi do mnie człowiek przyjechać, żebym ja mu przemówiła. Ludzie mi tu przywozili koszulki dzieci. Nad koszulkami też się modliłam. Też pomagało. Jak leczę przestrach, to biorę święcę gromnicę. Ty wiesz dziecko. Ja ciebie osobiście z uroku leczyłam, jak cię Jaśkowy pies wystraszył.

Pamiętam to. Zima. Chodziłam do przedszkola. Dziadek zabrał mnie na podwórko. Zaczęliśmy lepić bałwana. Pies biegał po podwórzu. Od zawsze się go bałam. Dziadek poszedł po węgiel na guziki. Pobiegłam za nim. Miałam nową kurtkę, nie weszłam do składzika. Pies zaczął kręcić się obok. Zawołałam dziadka. Kazał mi go pogłaskać. Powiedział, że wtedy sobie pójdzie. Pogłaskałam psa. Nieco wyżej niż nos, między oczami. Skoczył na mnie. Miałam grubą kurtkę. Nie poczułam jego pazurów. Nie mogłam wstać. Zaczęłam wołać dziadka. Przybiegł i odgonił psa. Podniósł mnie z ziemi. Zanim się rozpłakałam, dał węgiel i kazał dorobić bałwanowi guziki i uśmiech. Wtedy zapomniałam. W nocy zaczęły się koszmary. Kilka razy zsikałam się na łóżko. Budziłam się z płaczem. Nie wchodziłam na podwórko dziadków, dopóki pies nie był zamknięty w stodole. Zabrali mnie wtedy do znachorki. Babka od przestrachu w jednej ze wsi. Kazała mi usiąść na krześle. Zapaliła gromnicę. Zaczęła się nade mną modlić. Wzięła do ręki szklankę z wodą. Przelała wosk z gromnicy nad moją głową. Na wodzie pokazała się woskowa postać psa. Znów się modliła. Trzy razy przeżegnała mnie nożem. Po tej wizycie wszystko ustało.

Pamiętam fragment modlitwy. Nie moją mocą, Matki Boskiej pomocą. Nie moimi słowami, Matki Boskiej tonami. Nie moim ruchem, Matki Boskiej duchem. Mówiła to wszystko po cichu. Zamowy są tajemnicą.

Przeciąg i róża

Kobieta przykrywa nogi kocem. Na stole leży pół bochenka chleba. Milczy przez chwilę.

Moje ręce leczą. No jak ci to wytłumaczyć… Czasami to ja tak miałam, że moje ręce tak działały na kogoś, że ja po prostu mu ręce do głowy przykładałam, a on tak jakby usypiał. No tak to wygląda, dziewczyno. Tak samo jak jest przeciąg. Wszystko to samo, tylko że no trochę inna przemowa jest niż przy przestrachu.

Proponuje mi ciastko. Odmawiam grzecznie. Robi chwilę przerwy. Znów kaszle. Opowiada o prawnuczce, która niedługo ma urodziny. Wydaje się, że zapomina o temacie. Pokazuje mi prezent urodzinowy. Domek dla lalek. Jeden z droższych. Uśmiecham się. Chłonę każde słowo. Chowa prezent za szafę. Poprawia okulary. Wracamy na główny szlak rozmowy.

Ja to jeszcze różę wypalam. Tą taką chorobę. Pewnie wiesz, bo wy teraz wszyscy tacy mądrzy. Wpiszecie coś w ten telefon i od razu macie wszystko. No ale tego…

Na chwilę gubi wątek. Patrzy na mnie i oblizuje usta. Kot zeskakuje z pieca. Kładzie się obok staruszki.

Przyszła raz do mnie taka kobieta. Nogę to miała zgnitą. No, ja jak patrzyłam, to była zgnita róża. Taka czerwona jak ta twoja czerwona bluzeczka.

Wskazuje na mój krwistoczerwony golf. Krzywię się. Na niej nie robi to wrażenia.

Pytałam się jej, czemu tyle czekała. A ona mi na to, że nie wie. No jeszcze to wodą zachlapała! A potem przychodzi z płaczem, żeby jej nogę ratować. Była u mnie dwa razy z tą nogą. Pomogło. Noga wybielała. Czyściutka jak nie wiem. Drugiego takiego miałam, co miał jechać do Niemiec. Też miał tę różę. Już mówiłam ci, że różę się spala. To się przemawia do lnu. Z czerwonego lnu się robi takie dziewięć kulek i się to spala. Kolana to miał tak spuchnięte, że aż strach człowieka brał. Przyszedł, żebym mu pomogła. Od razu mi powiedział, że on musi zaraz do Niemiec jechać, bo tam jakąś robotę miał. Raz mu tą różę tutaj spaliłam. O, nawet na tym stołku siedział, co ty teraz.

Potakuję spokojnie. Słucham uważnie. Znów przerywa opowieść. Kaszle flegmatycznie. Kot przeciąga się. Kładzie na jej kolanach. Pies szczeka na podwórku. Kobieta odchrząknęła.

Przemówiłam mu do kulek z lnu. Do tego jest specjalna przemowa, jeszcze inna. On se w Niemczech potem różę palił, tak jak ja mu tu, na tym stołku. A ja w Polsce przemawiałam. No i chłop do dzisiaj chodzi i w Niemczech robi.

Szeptucha

Kobieta znów zbacza z tematu. Słucham o jej praprawnuku. Ma się urodzić na wiosnę. Jest dumna. Nie zna jeszcze płci. Opowiada o swoim najstarszym synu. Jego córka pracuje na jakimś uniwersytecie w Anglii. Druga studiuje medycynę. Do pokoju wchodzi jej mąż. Dokłada do pieca. Zabiera ze stołu pół bochenka chleba i wychodzi. Staruszka znów się odzywa.

Kilka lat temu był tu taki ksiądz. Egzorcysta z miasta. Ty to pewnie wiesz, o którego mi chodzi. Przyjechał wieczorem, jak ja akurat krowę do stajni prowadziłam. Porozmawiać chciał. Myślałam, że może jakiś chory i pomocy szuka. A on mi kazał przestać ludzi leczyć! Nie rozumiał, że ja przez Matki Bożej moc działam. Że to słowa Boże! Mówił, że to Szatan przeze mnie przemawia! Ale ja nie przestałam. Co on se tam pomyślał, to se pomyślał. Ja tu nic złego ludziom nie robię! A pomagam nawet.

Potakuję ze spokojem. Unoszę wzrok na krzyż nad drzwiami. Gromnica leży na parapecie. Różaniec wystaje z kieszeni znachorki.

Moja mama przemawiała. Dużo pomagała ludziom. Do niej to nawet lekarze z Warszawy przyjeżdżali! Księża się leczyli!

Słyszałam o jej matce. Żyła 103 lata. Długo nie mogła umrzeć. Jej córka nie chciała przyjąć daru przemowy. Ludzie mówią po wsi różne rzeczy. Znachorka nie umrze, póki nie przekaże daru. Tak mówiły babki, które odwiedzałam. Każda potwierdzała.

Ja to już tak dobrze nie leczę jak moja mama. Od czego to zależy, to ja nie wiem. Ta moc… Ja ci nie umiem jej wytłumaczyć.

Nastaje chwila ciszy. Zapisuję jej słowa. Kobieta znów kaszle. Słychać palące się drewno. Wiatr wpada przez uchylone okno. Staruszka czeka. Odkładam długopis.

Żeby to moje leczenie działało, to trzeba wierzyć. Bo jak człowiek nie wierzy, to ja mu mogę i sto razy przemawiać. Teraz to ludzie w to nie wierzą. Ja ci to wszystko mówię, ale i tak ci mogą powiedzieć, że to z palca wyssane. Brednie starej baby.

Uśmiecham się. Przekonuję, że to nieważne. Proszę, by kontynuowała.

Raz tu do mnie przyjechał taki policjant z Przemyśla. Coś mu się na służbie stało. Przestraszył się strasznie. Jak mundur ubierał, to aż się telepał. Rosa go oblewała. Tu mu na tym stołku, co ty siedzisz, przemawiałam. Wierzył pewno, bo jak ręką odjął wszystko przeszło. Do dzisiaj w policji pracuje. Nawet mnie raz w Przemyślu złapał. No, ale tylko upomnienie dał.

Zaśmiałam się. Kobieta uśmiecha się. Paraliż twarzy jest bardziej widoczny. Kot znów zmienia pozycje. Za oknem zapada zmrok. Mija druga godzina naszej rozmowy.

No i ja ci tylko to mogę powiedzieć. Więcej nie powiem, bo to zakazane jest. Chociaż… jeszcze ci mogę o moim znajomym opowiedzieć. On tu niedaleko, tam kilka wsi dalej, też znachorem był. Matka go nauczyła i umiał do gadów przemawiać. Ale on to z zemsty mógł gady na ludzi nasyłać. Bo ja to z zemsty bym nie umiała. Mogę, ale nie chcę. Raz miałam tak, że pieniądze w autobusie znalazłam. Dużo ich było. Z torebką razem, a w torebce dowód osobisty. Zabrałam się i pojechałam do tej kobiety, co jej dowód tam był. Ja tyle, że na podwórze weszłam, a tam chłop babę bił za to, że pieniądze zgubiła. Wpadłam i oddałam pieniądze. Mogłam mu wtedy jaki urok rzucić. Za to, że na kobietę rękę podnosi. Mogłam, ale nie chciałam. Ja taka nie jestem. Tak jak i tych pieniędzy wziąć nie potrafiłam dla siebie. A to ciężkie czasy były.

Powoli kiwam głową. Kot ucieka z ławki. Lampy zapalają się w oddali. Słychać samochód na podjeździe. Rodzice przyjechali. Żegnam się z kobietą. Dziękuję jej. Życzy mi wszystkiego dobrego. Chcę jej zapłacić za poświęcony czas. Odmawia. Nigdy nie bierze za nic pieniędzy. Ubieram szalik. Zabieram notatki. Wychodzę. Pies nie szczeka. Maryja patrzy na mnie przez pęknięte okno. Mama i tata czekają w samochodzie. Sekrety Szeptuchy zapisane na kartce znikają w mojej kieszeni.

Gabriela Rokosz