Bebe (nie)uczy się na błędach – recenzja „Better Mistakes”
Moja przygoda z tą charakterystyczną wokalistką zaczęła się od No Broken Hearts z Nicki Minaj. Bebe Rexhę mogę zaliczyć do wokalistek, które nie zawodzą mnie swoją muzyką. W przypadku Better Mistakes jest tak samo i jeśli Akademia Nagród Grammys serio będzie uczciwie patrzeć na tegorocznych kandydatów (czas zobaczy), to liczę, że Rexha otrzyma nominację, a nawet nagrodę.
Mimo iż album jest krótki (13 piosenek, 36 minut), to nawet tego nie odczułam. Dopiero za trzecim razem kiedy słuchałam krążka zobaczyłam, że piosenki nie trwają dłużej niż 3 minuty (wyjątek Mama). Nie przekreśla to jednak potencjału, jaki podarowała nam Rexha.
Zauważyłam, że wokalistka w niektórych piosenkach wraca do swoich pierwotnych rockowych korzeni. Idealnym przykładem tego jest Death Row oraz Break My Heart Myself z perkusistą Travisem Bakerem, będące jednocześnie jednymi z najlepszych piosenek tutaj. Na drugą ze wspomnianych pozycji najbardziej czekałam, ponieważ urywek piosenki otrzymaliśmy 3 kwietnia na Tik Toku. Czułam, że to będzie dobra pozycja – nie myliłam się. Obie piosenki nie brzmią jak typowy pop, a nawet powiem, że jak współczesny pop rock. Wokalistce ten zabieg wychodzi doskonale i nie pogardziłabym w przyszłości albumu w takim stylu.
Wracając do Death Row wspomnę jeszcze, że w pierwszej zwrotce miałam wrażenie, jakby Rexha się trzęsła. Czułam w tym momencie strach, stres oraz niepokój. Zabawa swoim głosem sprawiła, że oddała doskonale emocje tej piosence. Później w refrenie śpiewa, że to jest szalone, że chce się za kogoś umrzeć i prosi podmiot o to samo. Pokazuje tutaj obsesję na punkcie swojej drugiej połówki, czekając niecierpliwie na odwzajemnienie uczuć. Podobnie w Sabotage wokalistka nie ukrywa smutku, żalu oraz złości, jaka towarzyszy podczas całej piosenki. Może to dziwne, że wzięłam od razu do siebie słowa
Why do I sabotage everything I love? It’s always beautiful until I fuck it up .
Idealny wyciskacz łez oraz godny następca Grace z jej poprzedniego albumu to właśnie jej trzeci singiel. Jak idealnie oddała krzyk był dla mnie nie do opisania. Ballada na medal.
Będąc przy balladach Mama odebrałam jako hołd piosenkarki do swojej matki, która rok temu przechodziła razem z ojcem wokalistki koronawirusa. Piosenkarka tutaj mówi, że wszystko straciła, ale zapewnia swoją mamę, że z każdym dniem stara się być lepszą wersją siebie. Matka jest dla niej ostoją, jedyną prawdziwą przyjaciółką. Tak jak ona w piosence wspomina, że sprzedała duszę i razem nie będą musiały doświadczać cierpień w Niebie, ponieważ
It’s a dark, dark world, it’s a dangerous place for a girl like you.
Przy okazji koncert smyczkowy na końcu w świetny sposób zamyka album.
Kolaboracje tutaj nie przebiły tych z poprzednich er, ale na pewno do grona tych najciekawszych mogę zaliczyć Die For Man z Lil Uzi Vertem oraz On The Go z Pink Sweat$ i Lunay. Zaskoczeniem dla mnie było pojawienie się elementów latino i byłam nastawiona na kolejną taką piosenkę z Rock Rossem, czyli Amore. Trochę się przeliczyłam, ale podoba mi się kontrast pomiędzy artystami – spokojny wokal kobiecy, a nagle nadchodzi bomba w postaci rapu Rossa. Piosenka z Doją Cat mogła być dobrym wakacyjnym hitem, ale wydanie pod koniec października piosenki nie był najlepszym pomysłem. Również to nie był najlepszy pomysł, że została lead singlem (co sama zresztą przyznała Bebe w konwersacji na Twitterze z fanem). Chociaż piosenka wyróżnia się na tle tym, że jest „cukierkową” odskocznią od nieco wolniejszych My Dear Love oraz Die For Man.
Bebe sama określa na albumie, że wszystkie swoje błędy je podbudowują i woli je popełniać aniżeli czegoś żałować. Mimo wszystko sądzę, że artystka poradziła sobie bardzo dobrze z tym albumem. Co prawda mam sentyment do jej debiutanckiej płyty Expectation, ale na pewno ten album nie zniknie z mojej pamięci na długi czas i jest warty przesłuchania.
Julia Maciąg