Świeże spojrzenie na “Małe kobietki”
Można powiedzieć, że idąc na „Little Women” wiedziałam czego się spodziewać. Jest kilka powodów. Po pierwsze Greta Gerwig. To reżyserka i scenarzystka wcześniej znana mi już z “Lady Bird”, czyli filmu, o którym było głośno nie bez przyczyny. Główny wątek fabularny filmu miałam zarysowany z poprzednich adaptacji książki autorstwa Louisy May Alcott. Tej wersji jednak nie wyróżniają jedynie kostiumy (wygrana Oscara dla Jacqueline Durran), a obsada, której casting to mistrzostwo.
Widać, że Gerwig czuje tę opowieść, ciągle zaskakuje nas błyskotliwymi dialogami. Daje aktorom szansę, aby się wykazać i wczuć w graną rolę. Opowieść skupia się na losach czterech sióstr March: Jo (Saoirse Ronan), Amy (Florence Pugh), Meg (Emma Watson) i Beth (Eliza Scanlen). Dziewczyny mieszkają razem z matką Marmee (Laura Dern) i niecierpliwe wyczekują powrotu ojca z wojny. Wszędzie jest ich pełno, są utalentowane, ambitne. Każda z nich się od siebie różni i to czyni je wyjątkowymi. Po pewnym czasie nie sposób zapomnieć, że ogląda się film, ponieważ ich chemia i przywiązanie do siebie staje się niesamowicie realistyczne. Film pozwala obserwować dorastanie bohaterek,w którym od pewnego czasu towarzyszy im nonszalancki i rozpuszczony Laurie (Timotheé Chalamet). Aktor został wręcz stworzony do tej roli. Ani przez sekundę nie daje wątpić w prawdziwość postaci. Reżyserka konfrontuje ich młodzieńcze marzenia z szarą rzeczywistością. Jo musi zmierzyć się z męskim światem. Wcale nie tak łatwo jest wydać książkę, która kończy się inaczej niż piękne romantyczne zakończenie dla głównej bohaterki. Jest to dodatkowo utrudnione jeśli jest się kobietą. Odkrywa że samodzielność i bycie sobą jest trudniejsze niż mogłoby się wydawać, Zresztą tego doświadcza każda z sióstr. Jednak nie poddają się i mimo błędów dążą do wyznaczonego celu. Dzięki poświęconemu im czasu poznajemy ich historie, które nie są obojętne. Zdecydowanie najlepszymi momentami są te, w których są razem. Bije od nich autentyczną siostrzaną miłością. Chemia między nimi sprawia, że wszystko wygląda realistycznie- nieważne czy jest to kłótnia czy tajne spotkanie teatralnego chóru.
Widać tu wielkie zaufanie do aktorów. Z pewnością mogli wykazać się kreatywnością i pokazać na co ich stać. Z jednej strony osobno kradną sceny, a z drugiej gdy są razem to idealnie współgrają. Jednak nie tylko gra aktorska urzeka w tym filmie. Warto zwrócić uwagę na wspomniane wcześniej kostiumy, muzykę czy też zdjęcia, które fantastycznie oddają piękno XIX- wiecznego krajobrazu Ameryki.
Marlena Maksym