Publicystyka

Hilda

Uwielbiam kreskówki. Moje ulubione seriale to praktycznie same animacje. Oczywiście uwielbiam Breaking Bad, Friends czy Dirka Gently’ego, ale co może być lepszego od konia z kryzysem wieku średniego albo od geniusza zamienionego w ogórka? Odpowiedź brzmi: Armagedon wywołany przez żółty trójkąt w cylindrze. W tradycyjnych produkcjach live action się tego nie spodziewam z powodu ograniczeń typu niski budżet. Uwielbiam takie zwariowane historie, jak w moich ukochanych Gravity Falls, ale czasem po prostu ma się tego dość i chce się sięgnąć po coś lekkiego, coś niewinnego, coś takiego jak Hilda.

Hilda to nowo powstała, brytyjsko-kanadyjska animacja od Netflix oparta na komiksach pod tym samym tytułem, autorstwa Luke’a Pearsona, który tak się składa, że odpowiada również za omawianą właśnie adaptację. Muszę pochwalić panów od usługi, bo w swojej ofercie mają szeroki kontent z myślą również o młodszym odbiorcy, a ja z tego mogę śmiało korzystać. Wracając do tematu, historia przedstawiona w serialu jest prosta, tytułowa bohaterka, która do tej pory mieszkała na pustkowiu razem z mamą przeprowadza się do miasta Trollberg i uczy się życia w społeczeństwie, a w międzyczasie przeżywa przeróżne przygody. Zarys fabuły głowy nie urywa, ale przyznać trzeba, że twórcom udało się uniknąć schematu, bo zamiast nieśmiałej dziewczyny, która nie może znaleźć sobie przyjaciół jest wręcz przeciwnie. Hilda to bystra i pewna siebie dziewczyna, którą nie sposób nie polubić, a i nie boi się nawiązywać znajomości, nawet tych najdziwniejszych.

Oczywiście, pierwsze co się rzuca w oczy, to oprawa wizualna, która jest przepiękna w swej prostocie. Stylistyka została wzięta wprost z powieści graficznej razem z wszystkimi jej projektami wszelakiej maści istot. Rzecz jasna poprawiono nieco modele niektórych postaci, głównie Hildy. W efekcie z ekranu wylewa się taka dziecięca magia, która przykuwa uwagę widza. To samo tyczy się wspomnianych stworzeń, których wygląd nie jest jakiś skomplikowany i w tym ich urok. Muzycznie za wyjątkiem czołówki i napisami końcowymi nic mi nie zapadło w pamięć, ale za to głosy robią świetną robotę. Bella Ramsey (Gra o Tron) jako Hilda jest doskonała. Oglądałem co prawda tylko w oryginale i polskiego dubbingu nie mogę ocenić, poza tym co było w zwiastunie, ale za to tłumaczeniu nie mam co zarzucić (prawie).

Najważniejszy, jednak nie obraz, a bohaterka i przygody, jakie przeżywa, a te są… dobre. W porównaniu do nieco paranormalnych Gravity Falls, Hilda jest o wiele lżejsza i właśnie jej główną siłą jest ta dziecięca lekkość, którą ciężko uświadczyć nawet w dzisiejszych serialach dla dzieci. Co nie znaczy, że nie ma nic innego do zaoferowania, bo sytuacje w, jakie wpada nasza protagonistka są pomysłowe i nierzadko zabawne. Elfy z zamiłowaniem do dokumentów, kontraktów i umów są cudne, a jest tego więcej. Nie przypominam sobie żadnej postaci, która byłaby nudna i jakbym miał się do czegoś przyczepić, to wydaje mi się, że pierwsze dwa odcinki mogą obiecywać coś innego, ale może to wynikać z faktu, że są one  moim zdaniem po prostu najlepsze.

Z niecierpliwością czekam na następny sezon. Jednakże muszę zaznaczyć, że jest to produkcja w dużej mierze, z myślą o młodszym odbiorcy, więc jest bardzo prawdopodobne, że nie jest to coś, czego szukacie, ale jeśli chcecie poświęcić czas na coś lekkiego i bezpretensjonalnego, myślę, że to będzie najlepszy wybór.

Michał Dudek