Archiwum

Undertale

W całej swojej karierze, zdążyłem zabić tysiące… Nie. Raczej miliony istnień. Bez mrugnięcia okiem odbierałem życia mniej lub bardziej winnych.  To było już tak banalne, jak robienie sobie porannych kanapek. Zabijanie po prostu weszło w krew. Jakoś nie miałem wcześniej wyrzutów sumienia ( no może za wyjątkiem Spec Ops: The Line), ale po przygodzie z Undertale… Naprawdę ciężko to opisać.

“Down here… It’s kill or be killed!”

Undertale, to stworzona przez Toby’ego Fox’a gra niezależna, opowiadająca historię zamieszkałego przez potwory świata. Poznajemy go, w skórze małego dziecka. Akcję ukazano w rzucie izometrycznym, a system walki… Jest w sumie ciężki do sklasyfikowania. Pomimo oldschoolowej oprawy, w starciach musimy wykazać się przede wszystkim zręcznością. Całość, opiera się głównie na unikaniu pocisków i atakowaniu w dobrym momencie, ale nie jest to konieczne do zwycięstwa. Serio. Całą grę, można przejść nie zadając ani jednego ciosu (co mi się udało, ale o tym później). W czasie walki, mamy do wyboru cztery opcje: Fight (chyba nie muszę tłumaczyć…), Act (zachowanie wpływające na przeciwnika), Item (Serio?) i Mercy (oszczędzenie przeciwnika, bądź ucieczka). Klasycznie, za każdego zabitego – podkreślam, zabitego – przeciwnika, otrzymujemy trochę EXP’a i funduszy, zaś oszczędzenie go, kończy się wyłącznie nagrodą w złocie. Gra to później wyjaśnia, ale nie o to chodzi.

“Kids like you, should be burning in hell”               

Główną zaletą Undertale jest fabuła. Mam wiele gier na koncie, ale rzadko którą, można określić jako doświadczenie tego typu. W to po prostu trzeba zagrać. Moja przygoda z grą, trwała dwa dni. Zaliczyłem ją w jeden doprowadzając do neutralnego zakończenia, które naprawdę mnie zaskoczyło i pozostawiło niedosyt. Niedosyt na tyle silny, że następnego dnia, przeszedłem Undertale ponownie, tym razem nie zabijając ani jednego przeciwnika. Będę szczery. Ja – dziewiętnastoletni chłop, prawie się przy tym zakończeniu poryczałem. To było naprawdę coś niesamowitego.  Dobrą chwilę po tym, miałem dosyć poważne rozkminy na temat własnego życia. Przechodząc grę „neutralnie”, postawiony przed faktem walki, najczęściej zabijałem moich przeciwników. Zostawiłem za sobą bodajże 47 trupów, jednak nie to jest ważne. Działałem w samoobronie i tak to sobie tłumaczyłem, lecz… Za drugim przejściem, robiłem wszystko żeby nikogo nie skrzywdzić. Musiałem się nagimnastykować, ale nie zabiłem ani jednej osoby. Dzięki temu, miałem okazję zaprzyjaźnić się z istotami, które wcześniej pozbawiłem życia. Z jednej strony cholernie się uśmiałem, bo zebrałem świetną (i wyjątkowo zabawną) ekipę, która swoim zgraniem uratowała mi tyłek w finałowej walce. Z drugiej strony, dotarło do mnie że działając w „samoobronie”, odebrałem sobie możliwość poznania tych istot… Odbierając im przy tym życie. Dużo o tym myślałem. Do tego motywy głównego antagonisty, cholernie mnie zaskoczyły. Mógłbym się rozpisać o tym na kilka stron, ale w to po prostu trzeba zagrać. Naprawdę trzeba. Nawet jeśli z grami nigdy nie było ci po drodze.

„NO!!!!! muscles r….. NOT CUTE”

We wcześniejszym nagłówku, skupiałem się głównie na fabule, ale to nie znaczy że gra nie ma nic innego do zaoferowania. Jeśli komuś ona zwyczajnie wisi, to nie znaczy że Undertale go odstraszy. Walki są wyważone i satysfakcjonujące. Jeśli wybieracie neutralne zakończenie, poziom trudności nie rozerwie was na kawałki. Do tego, gra jest w gruncie rzeczy zabawna. Rzucającego sucharami szkieleta, chcącego nas zabić kwiatka, czy napakowanego syreno-konia (Poważnie), nie nazwałbym szablonowymi postaciami. A propos tego ostatniego, nie odpuściłbym sobie, gdybym nie opisał walki z nim. Jeśli w ogóle można to nazwać walką… Gdy Aaron – bo tak miał na imię – pojawia się na polu bitwy, na liście zachowań, można wybrać prężenie muskułów. Gdy oponent widzi jak to robisz, napina swoje mięśnie w ramach odzewu. Widząc to, napiąłem swoje jeszcze bardziej. Wtedy On, uczynił to samo. Po kilkukrotnej wymianie takich „grzeczności”, przeciwnik tak napiął muskuły, że aż wypiął się z pomieszczenia. I to był koniec walki. Serio.

„Monsters are drawn to the music”

Pasowałoby jeszcze wspomnieć o soundtrack’u, który pasuję do scen, w których się pojawia, jest żywy (jeśli sytuacja na to pozwala) i miło się do niego wraca. Tym bardziej, że moja wersja gry miała jakiś problem z muzyką w czasie walki. Po prostu nie działała, tak więc utwory walk z bossami, poznaję dopiero teraz poprzez YouTube. Co do tego, fandom gry jest specyficzny, ale przy tym bardzo rozbudowany. Nie wiem co mógłbym jeszcze napisać o Undertale… Wiem że się powtórzę, ale w to trzeba po prostu zagrać. Ta gra to pewnego rodzaju doświadczenie. Tytuł jest wyjątkowy i warto dać mu szansę. Gwarantuję, że nie pożałujecie decyzji.

 

Arinet