Archiwum

O babci i dziadku już się nie pisze

Maria miała wówczas dwadzieścia cztery lata. Pracowała w szkole w Sędziszowie Małopolskim, ucząc licealistów języka polskiego. Tamtego lata zdecydowała, że wraz z dwudziestoosobową grupą swoich podopiecznych pojedzie na Hufce Pracy. Nadleśnictwo Horyniec było ich wspólnym wyborem – stacja kolejowa blisko, a w jedzenie trzeba się jakoś zaopatrywać. Autobusy wtedy nie kursowały.

Mieczysław był już etatowym leśniczym. Ciemny brunet o pożądanym w tamtych czasach, orlim nosie. Zazwyczaj nosił na głowie czapkę pilotkę. Jeździł na Panonii – motocyklu, na którym zdjęcia robiły sobie wszystkie panny w tamtej okolicy. Do dzisiaj niektóre wiszą mi w piwnicy.

Po ponad pięćdziesięciu latach Maria, z okularami na nosie, leży na tapczanie z „Życiem na gorąco” w ręku i mówi „to jest nudna historia, tu nie ma czego opowiadać”. Mówi jeszcze, że zawsze była grubiutka i nigdy nie nauczyła się jeździć na rowerze.

Mieczysław mając swoje osiemdziesiąt sześć lat nadal jeździ, ba, nawet raz mu ten rower ukradli na działce. Zasypia, kiedy Marysia ogląda „M jak Miłość”, ale nigdy nie spóźnia się na Dziennik.

Dużo się o pisze teraz o wypowiedzi papieża Franciszka, dużo się pisze o strajkujących górnikach, a tu – lekkie, szybkie wspomnienie, gdzieś w hasztagu.

O tym, to chyba jeszcze nikt dotąd nie napisał.

Bo, tak prawdę mówiąc, to nie ma się nad czym rozpisywać. To rutynowe święto. Póki co. Nie chcę cię straszyć, ale to prawda, że za niedługo ta rutyna zniknie. Puf i jej nie będzie. I dopiero wtedy, gdy poczujesz zapach ciasteczek, uświadomisz sobie, że twoja babcia nie podsuwa ci kolejnego pod nos, a dziadziu w pokoju obok nie majsterkuje przy zepsutym wieszaku.

WM

Tu znajdziesz mnie na Facebooku: https://www.facebook.com/popoludniamiblog?fref=nf