Coroczna wizyta młodzieży z Izraela. Wszystko przygotowane, chór gotowy do występu, a Pan Dyrektor szkoły do przemowy. I wchodzą oni – ludzie całkowicie różni. Jedni o ciemniejszej karnacji, jedni bladzi, jedni w jarmułkach, inni zaś z bujnymi dredami bądź pokaźnym afro. Wszystkich łączy jednak pochodzenie – Jerozolima i chęć poznania historii swoich przodków. Do Polski przybyli śladami holocaustu, by na własne oczy ujrzeć brutalną historię swojego wyznania i kraju. I nagle brak słów, trudno rozpocząć pierwszą rozmowę, a język się blokuje przy najprostszych wyrażeniach.
Show must go on, pierwsze słowa Pana Dyrektora, występ chóru, no i oficjalny etap się skończył. Zasiedliśmy naprzeciw Izraelczyków, otrzymaliśmy wstępne tematy do rozmów, jednak te toczyły się swoim torem. Najczęściej poruszane tematy? Przede wszystkim pasje, którymi zarówno goście, jak i my – uczniowie naszej szkoły, bardzo chętnie się dzieliliśmy. Krótkie opowieści o swoim życiu i kraju, próby wypowiedzenia niekiedy bardzo trudnych imion (imię „Baruch” wcale nie jest takie proste). Oczywiste komplementy co do urody polskich dziewczyn. A, jeszcze jedno pytanie, które padało za każdym razem – czy uczymy się o holocauście? Jeśli tak, to jak? Najcięższy z tematów. Nie wiadomo jak dokładnie go podjąć, choć wcześniej rozmawialiśmy dość otwarcie. Zakończyło się na dwóch, może trzech zdaniach.
Temat został podjęty jednak później przez wielu uczniów. Choćby Magda w rozmowie z Rachel pytała o wcześniejszą część dziesięciodniowej wycieczki. Dziewczyna powiedziała nieco o pobycie w Bełżcu i Majdanku. Wspomniała, że płakała. Zszokowała ją tak bolesna prawda. „Uczą o tym w szkołach, ale usłyszeć, a zobaczyć, to całkiem co innego” – powiedziała. Wspólnie stwierdziły, że obozy zagłady trzeba zobaczyć raz w życiu i spojrzeć historii prosto w oczy. Wspólnej historii Żydów i Polaków.
Po opuszczeniu gmachu szkoły zrobiło się luźniej. Dobraliśmy się w mniejsze grupy, według tego, jak wcześniej się dogadaliśmy. Rozeszliśmy się po okolicznych kawiarniach, czasu znów było niewiele, jednak zabawa była przednia. Niezwykłą furorę zrobiły polskie i izraelskie słówka i łamańce językowe. „W Scebżezynje chonsc bzmi w trzcnie” w ustach Maayan brzmiało naprawdę zabawnie. Hebrajskich wierszyków nawet nie spróbuję zapisać – nawet to jest trudne, więc wyobraźcie sobie, jak było z wymową.
Potem ostatnie rozmowy, śmiechy, przytulenia. No i smutny moment pożegnania. Żal, że czasu było tak mało. Szybkie wymiany portali społecznościowych – wielokrotnie ostatnie słowa były nickami na instagramie, snapchacie, czy dodawaniem do znajomych na facebooku. Powrót do szkoły, no i nadzieja na kolejne spotkanie.
Przybycie do „Kopernika” młodzieży z Izraela na pewno nauczyło otwartości na inne kultury. Dowiedzieliśmy się także jednej, bardzo ważnej rzeczy – to ludzie tacy jak my. Choć różni nas wiara, a mieszkają niemal na drugim końcu świata, to tak jak my lubią żartować, imprezować, mają pasje podobne do naszych – grają w siatkówkę, robią zdjęcia, grają w gry komputerowe (szczególnie popularne było League of Legends, zasłyszałem nawet opinię, że Polacy są strasznie słabi w tę grę). Teraz możemy tylko czekać na spotkanie z kolejną grupą, za rok. Już bardziej otwarci i z chęcią na zawarcie kolejnych znajomości.