W dniach 11-12 października w I LO odbyły się warsztaty z wybitnym fotoreporterem, laureatem nagrody Word Press Photo, a także byłym fotografem prezydenta Bronisława Komorowskiego – Wojciechem Grzędzińskim.
Przed warsztatami w głowie miałam wyobrażenie wielogodzinnego siedzenia i słuchania o obiektywach, statywach, grach światła itp. Myślałam, że fotografia to nie moja bajka. Przecież cała filozofia to dobry aparat i dobre tło. Myliłam się. Jak ja się cholernie myliłam. Zarówno do warsztatów tak i do fotografii. Nigdy więcej tak szybko nie ocenię, zanim nie poznam… Teraz wiem, że to spotkanie było potrzebne, ważne i wartościowe, a aparat jest tylko i wyłącznie narzędziem: jak pędzel dla malarza, jak długopis dla dziennikarza. To fotograf ustala plany zdjęcia, to on decyduje, co chce pokazać, to on naciska przycisk migawki w odpowiednim momencie. To on pokazuje historię zawartą na zdjęciu. Tak jak reportaż jest historią opowiedzianą słowem, tak zdjęcie jest historią opowiedzianą obrazem. Już pierwszy dzień pokazał nam mnóstwo tych historii, które stały się udziałem naszego Gościa. Każda fotografia wywoływała emocje, bo o to chodzi w zdjęciu, żeby w jakiś sposób na Tobie zagrało, poruszyło Cię lub rozbawiło. Gdy oglądaliśmy zdjęcia z Sudanu, Gruzji, czy Afganistanu czułam się trochę jak za kulisami filmu, (gdzie poznajesz od podszewki pracę nad nim) bo oprócz tego, co widzieliśmy na zdjęciu mogliśmy jeszcze usłyszeć w jakich warunkach ono powstało, lub kim jest osoba, która się na nim znajduje. Kiedy padały zdania – „Ta dziewczyna umarła” to do zdjęć prócz emocji i historii, którą sobie kreowałeś, dochodziły jeszcze fakty. Wtedy miałeś jeszcze większą świadomość dramatu wojennego. „Wojna wyzwala w ludziach to, co jest prawdziwe” – mówił Wojtek. Po obejrzeniu zdjęcia oparzonej dziewczyny, padło pytanie o odczucie niestosowności fotografa wobec sytuacji, którą fotografuje: „Fotograf jest świadkiem. Jeżeli dzieje się coś niefajnego, to jest on świadectwem. Jest on oczami grupy ludzi, których tu nie ma, a z drugiej strony – jest głosem ludzi, którzy są tam. Jedzie się w miejsce gdzie jest wojna i trzeba sobie zadać pytanie: „Po co ja tam jadę?”. To trzeba robić. Nie wolno dać zapomnieć. Jeżeli nie zrobimy dobrze zdjęcia, to nie opowiemy dobrze ich historii, to ich zaufanie jest nadwyrężone. To jest odpowiedzialność, ale nie niestosowność”. Po projekcji zdjęć, nadszedł czas, aby się nauczyć podstaw fotografii. Każdy z nas się dowiedział, gdzie jest punkt centralny, jak pokazać pierwszy, drugi, trzeci plan oraz, że „symetria jest estetyką głupców”. Ważne są również nogi, mówił „zoom jest dla leniwych, a jeżeli chcesz jak najlepiej pokazać czyjeś emocje na zdjęciu, stań najbliżej jak jest to tylko możliwe, niemalże czując czyjś oddech”. Każda wskazówka była cenna, każdą radę należało zapamiętać, bo na następny dzień było jeszcze ciekawiej. Plener i trzy punkty na zdjęciu do zrealizowania – kompozycja, światło i kadr. Dużym plusem zadania była zawsze możliwość pomocy, uczeń zawsze powinien uczyć się od Mistrza… I tak było właśnie na jarosławskim rynku. My i nasz Nauczyciel – Pan od robienia zdjęć. Po upływie godziny zwieńczeniem naszej pracy była prezentacja. Każda grupa otrzymała zarówno porcję krytyki, jak i pochwały. To spotkanie, to nie była wyłącznie nauka fotografii. Od człowieka, który nie był tylko w Ameryce Południowej, Australii i na Biegunie południowym można naprawdę wiele usłyszeć. Wiele się nauczyć. Także, a może przede wszystkim wrażliwości, pokazywania piękna i okrucieństwa świata, dokumentowania tego, co niezwykle… „Jest to praca dzięki, której można zobaczyć kawał świata, ale też jest to praca, która daje inną perspektywę patrzenia na rzeczywistość, a na pewno pomaga zrozumieć ten świat”.