Tegoroczna maturzystka, która o historii i kulturze Wielkiej Brytanii wie więcej niż niejeden Anglik. Nikt nie wątpi w jej językowe zdolności, bo po angielsku mówi perfekcyjnie
i niejeden raz pełniła rolę tłumacza. Teraz chce studiować japonistkę, ale o angielskim nigdy nie zapomni. Zawsze uśmiechnięta i otwarta. Laureatka Olimpiady Języka Angielskiego na szczeblu centralnym, a teraz także absolwentka naszej szkoły – Joanna Świt.
Kiedy zaczęła się Twoja droga do sukcesu na Olimpiadzie Języka Angielskiego?
Joanna Świt: Moja przygoda z językiem angielskim rozpoczęła się na początku pierwszej klasy. Ogólnie literatura angielska to jest coś, co bardzo lubię. Przygotowanie do Olimpiady nie było więc Bóg wie jakim wysiłkiem, nie okupiłam tego potem i krwią. Oczywiście czasem było ciężko, zwłaszcza gdy trzeba było robić mnóstwo różnych zadań z gramatyki
i słownictwa, ale myślę, że było to połączenie ciężkiej pracy i entuzjazmu. W pierwszej klasie poszłam na Olimpiadę z nastawieniem „a zobaczę jak to wygląda”. Byłam bardzo zaskoczona, że zakwalifikowałam się do etapu okręgowego. Od tej pory zaczęłam się na poważnie przygotowywać. Teraz pamiętam różne dziwne daty, których nie znam z historii Polski.
A kto pomógł Ci przejść przez najtrudniejszą część przygotowań?
J.Ś.: Pot i krew były zdecydowanie mniej intensywne dzięki pani Daneckiej. W tym momencie na całym łóżku mojego brata, który czasem przyjeżdża z Krakowa, leżą książki pani Daneckiej. Historia Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, literatura. To są takie wielkie, cenne sterty cudnych książek, do których nie miałabym dostępu sama z siebie,
a w bibliotece też ich nie ma. Tego jest naprawdę bardzo dużo. Do tego wszystkie kserówki, wykłady. Pani Danecka bardzo dużo mi pomogła. Poza tym, pomogła mi moja rodzina, która wytrzymuje, gdy czasami zaczynam mówić o czymś, co mało kogo interesuje, np. „chcecie posłuchać o wojnie Róż?”. Po pięciu minutach już nikt nie wie o co chodzi, bo wszyscy nazywają się Jerzy, Ryszard albo Edward, ale cierpliwie mnie słuchają.
Jakie są Twoje zainteresowania?
J.Ś.: Moją pasją jest japoński i wszystkie rzeczy z nim związane. Zaczynałam od oglądania anime, a teraz jest to dużo, dużo szersze. Staram się też czytać jakąś literaturę japońską, może
z takich bardzie współczesnych pozycji. Poza tym, po prostu lubię komiksy. Neil Gasman
i jego „Sandman” to jest zdecydowanie to, co skłoniło mnie to czytania po angielsku. Zobaczyłam tłumaczenie i stwierdziłam „tak nie będziemy tego czytać”. Przeczytałam „Sandmana” w oryginale chyba ze 3 razy i nauczyłam się przy tym wielu bardzo dziwnych słówek. Także pasja związana jest z nauką. Słucham różnej, bardzo dziwnej muzyki. Cieszę się zawsze, gdy uda mi się znaleźć coś nowego, eksperymentalnego. Ostatnio to głównie eksperymentalna elektronika i ewentualnie hardcore oraz standardowy, melodyjny jazz metal. Poza tym troszkę japońskiego New wave’u. Zresztą wszystko można znaleźć na moim profilu na Lastfm, gdzie mieszają się wszystkie moje pasje.
Jak zmieniły się Twoje plany dotyczące studiów?
J.Ś.: W pierwszej klasie zastanawiałam się jeszcze nad jakąś biotechnologią albo czymś takim, ale prawda jest taka, że w Polsce nie ma przyszłości związanej z tymi kierunkami. Musiałabym wtedy studiować gdzieś za granicą. Poza tym nienawidzę biologii, a kocham chemię. Chemia jest cudowna. Mogę godzinami siedzieć, rozwiązywać zadanka, ale biologii nie cierpię. Prawdopodobnie i tak nie odnalazłabym się więc w biotechnologii i prędzej czy później zaczęła się uczyć angielskiego. Wiesz, w pierwszej klasie jeszcze uczyłam się biologii, ale później, dzięki wyrozumiałości pani Polczak, zaliczałam jakieś podstawowe rzeczy i nie było z tym większego problemu. Stwierdziła ona, że skoro i tak nie zdaję tego przedmiotu, to nie muszę się go uczyć w takim wymiarze jak moja klasa. Nikt się w sumie nie dziwił, że nie chodzę na biologię, nie chodzę na chemię, tylko siedzę i czytam jakąś książkę po angielsku. Wszyscy byli zadowoleni. „Dziecko, ucz się. Będziesz dumą szkoły”, a dziecko się uczyło i jest dumą szkoły.
Gdzie teraz chcesz iść na studia?
J.Ś.: Na japonistykę, ale myślę, że angielski też mi się przyda. Jeżeli chcę korzystać
z japońskiego, którego mam nadzieję się nauczyć, to angielski też będzie mi potrzebny.
A jeśli chodzi o cały element literatury i kultury, to na pewno warto to wszystko wiedzieć. Będę z łatwością wpisywać hasła w krzyżówkach (śmiech). Zresztą przeczytałam dużo książek napisanych przez ludzi, których zapewne nie poznałabym w innym wypadku,
np. Tennessee Williams. Dzięki temu wiem, że są to jedni z moich ulubionych autorów. Zresztą, może kiedyś pojadę do Japonii i będę się tam chwalić moją wiedzą na temat krajów anglosaskich albo będę uczyć Japończyków angielskiego.
rozmawiała Julia Nieprzecka