Półtora roku temu też siedzieliśmy w pociągu do Krakowa. Może nawet w tych samych przedziałach – nieco młodsi, trochę onieśmieleni, pełni zapału do pracy. Czekały nas pierwsze warsztaty w krakowskiej „Gazecie Wyborczej”. Mieliśmy w głowie mnóstwo pytań i jeszcze więcej pomysłów. Wydaje się, że było to tak niedawno.Teraz jesteśmy starsi, niektórzy nawet pełnoletni. Wciąż kreatywni, ale już bardziej doświadczeni. I znów był Kraków, „Gazeta Wyborcza” i szukanie tematów. Do tego jeszcze wizyta w Konsulacie Generalnym Stanów Zjednoczonych i krakowskich Podziemiach. Było podobnie, ale nie tak samo. Zmieniło się miasto, ale przede wszystkim zmieniliśmy się my. Z dworca ruszyliśmy prosto do hostelu Flamingo, aby szybko zostawić rzeczy i udać się na ulicę Stolarską, przy której mieści się Konsulat – pierwszy cel naszej podróży. Przed budynkiem złożyliśmy komórki, mp3 i ipody do jednej reklamówki, po czym kilkuosobowymi grupami zaczęliśmy wchodzić przez tajemnicze drzwi. Tam czekały nas bramki wykrywające metal, przez które staraliśmy się przejść jak najsprawniej, aby już znaleźć się w środku. W końcu się udało. Na miejscu czekała na nas pani rzecznik konsulatu – Iwona Sadecka, która opowiedziała nam o swojej codziennej pracy, ale także o tych momentach, w których ciśnienie jest największe i pracuje się po kilkanaście godzin na dobę. Przekonywała, że praca rzecznika może być tak samo interesująca jak dziennikarza. Przygotowała też dla nas materiały dotyczące swojej pracy oraz przykładowe informacje przekazywane do mediów. Odpowiadała też cierpliwie na pytania, które zadawaliśmy. Gdy spotkanie z panią rzecznik dobiegło końca, okazało się, że konsul ds. Prasy i Kultury Benjamin Ousley już czekał przy drzwiach. Od początku sprawiał wrażenie człowieka wyjątkowo sympatycznego i otwartego – uśmiech dosłownie nie schodził mu z twarzy. Opowiadał o swojej dziennikarskiej przeszłości i wypytywał o naszą szkolną gazetkę. Poczuciem humoru sprawił, że rozwiązały nam się języki i zaczęliśmy zadawać pytania, choć przyznaję, że początkowo nie było łatwo rozmawiać w języku angielskim. Konsul okazał się człowiekiem tak serdecznym, że chyba wszyscy żegnali go ze smutkiem, ale jednocześnie z przekonaniem, że nie była to nasza ostatnia wizyta w Konsulacie. Z ulicy Stolarskiej każdy przeniósł się w inne miejsce. Wszyscy wykorzystali przerwę na zjedzenie czegoś w ulubionym miejscu, bo kiszki grały już nie tylko marsza, ale cały koncert. Mieliśmy się spotkać pod Sukiennicami, przed wejściem do Podziemi. Tam też zebraliśmy się już kilka minut przed wyznaczoną godziną. W magiczną podróż po średniowiecznym Krakowie zabrała nas niezwykła pani przewodnik. Opowiadała nam fascynujące historie o przeszłości miasta. Wraz z przejściem przez „kurtynę czasu” zaczęła się dla nas ponad godzinna podróż po mieście pełnym złodziei i oszustów, bogatych kupców i biedaków, którzy razem żyli w świecie rządzonym przez talary i denary. Przekonaliśmy się też, że Kraków już od czasów średniowiecza był miastem niezwykłym, może nawet jeszcze bardziej niezwykłym niż jest obecnie. Po wyjściu z Podziemi, krakowski rynek wydawał się taki współczesny – reklamy, wystawy sklepów, nastolatkowie rozdający ulotki . Po zaręczynowych pierścieniach i drewnianych domkach nie pozostał nawet ślad – oczywiście poza tym, co znajduje się pod ziemią. Podziemna trasa turystyczna nie była ostatnim punktem naszego piątkowego planu dnia. Wieczorem mieliśmy pójść do kina Ars, które mieści się przy ulicy św. Jana. Już wcześniej kupiliśmy bilety na „Salę samobójców” i zdecydowanie nie mogliśmy wybrać lepiej. Przez jakąś godzinę po seansie nikt nic nie mówił. Wszyscy byli zszokowani. „Sala samobójców” wywarła na nas ogromne wrażenie. Właściwie w każdym pokoju w hostelu rozmawiano o wieczornym seansie. Chyba jeszcze żaden film czy sztuka teatralna nie wywołały takich emocji. Następnego dnia czekała nas „Wyborcza”. Daleko nie mieliśmy, bo wystarczyło tylko przejść przez ulicę. Warsztaty prowadziła pani Magdalena Kursa, którą poznaliśmy już w tamtym roku. Zaczęliśmy taki jak poprzednio od podziału tematów i wybraniu tego najważniejszego. Koniec kariery Adama Małysza na „jedynkę” – to wiedzieliśmy na pewno. Ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu materiałów do tekstów. Czasu nie było zbyt wiele, bo numer trzeba było jeszcze złożyć. Jedni ruszyli na dworzec w poszukiwaniu kibiców podróżujących do Zakopanego, inni zbierali materiały dotyczące krakowskich kin. Staraliśmy się wrócić jak najszybciej i zacząć najtrudniejszą część zadania – pisanie. Czas mijał bardzo szybko. My pisaliśmy, a Nina składała strony z tekstów, które były już gotowe. W końcu – udało się. Nasza „Gazeta Wyborowa” była złożona. Kolejny raz nam się udało, a satysfakcja była może nawet większa niż we wrześniu, gdy wydawało się, że to bułka z masłem. Po wszystkim, omówiliśmy wydrukowaną już gazetę. Warsztaty z Magdaleną Kursą dobiegły końca, ale do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu. Spotkaliśmy się przy fontannie w Galerii Krakowskiej. Co było dalej – nie wiem. Zostałam w Krakowie do niedzieli. Pozostali wrócili już w sobotę – jak wnioskuję z ich poniedziałkowej formy – cali i zdrowi. Kolejne warsztaty w kwietniu. Tym razem niezapomniana lekcja reportażu z Markiem Zającem. Co nam ona przyniesie? Tego oczywiście jeszcze nie wiemy. [nggallery id=39]